Tamten
dzień, pięć lat temu, był podobny do innych minionych dni
obozowych, wakacji pod namiotem.
Był ósmy dzień harcerskiego obozu,
dwa tygodnie jeszcze pozostało. Chociaż nie był dniem takim samym.
Dziś miała przyjechać Ala razem z bratem. Para nierozłącznych
„bliźniaków” jak mawiano o nich w rodzinie. Alinka, jak mawiano
w domu, była co prawda młodsza od Zenka o cztery lata, ale gdyby
ubrać ich jednakowo, to ciężko byłoby tą parę wariatów, jak
mawiał ich ojciec, odróżnić, bo nawet wzrost i kolor oczu mieli
taki sam.
Właśnie te oczy były powodem, że Karol myślał o niej z jakimś ciepłem. Jak mawiano w rodzinie Starczyńskich, były szaro-buro-popielate, ale dla Karola były po prostu oczami Alinki, jedynymi, niepowtarzalnymi. Te kolory był odzwierciedleniem nastroju i zmieniały się w zależności od potrzeb, jak mówiła sama ich właścicielka. Było to prawdą. Raz, gdy była na kogoś wściekła, co sam zauważył, były ciemnoszare z jakimiś rudymi cętkami i prawie bez źrenic. Przez dwa lata zdarzały się czasami się jej takie zmiany, z rożnych zresztą powodów, ale szybko jej mijały, umiał ją rozluźnić, za co chyba bardzo ją najpierw bardziej niż lubił.
Właśnie te oczy były powodem, że Karol myślał o niej z jakimś ciepłem. Jak mawiano w rodzinie Starczyńskich, były szaro-buro-popielate, ale dla Karola były po prostu oczami Alinki, jedynymi, niepowtarzalnymi. Te kolory był odzwierciedleniem nastroju i zmieniały się w zależności od potrzeb, jak mówiła sama ich właścicielka. Było to prawdą. Raz, gdy była na kogoś wściekła, co sam zauważył, były ciemnoszare z jakimiś rudymi cętkami i prawie bez źrenic. Przez dwa lata zdarzały się czasami się jej takie zmiany, z rożnych zresztą powodów, ale szybko jej mijały, umiał ją rozluźnić, za co chyba bardzo ją najpierw bardziej niż lubił.
Nieco wcześniej
właściwie Karol dostrzegł w niej, w jej oczach coś, co potem
przeszło w jakieś dziwne uczucie miękkonóg na jej widok.
Długo bronił się przed śmiechem matki, że nareszcie „coś go
dopadło i nie puści”, nawet czasem był nieco opryskliwy, czym
dawał dowód, że matka zna swojego syna, przy czym, zresztą jak
mawiała, był podobny do ojca. Niby twardziel,
potrafiący zachować zimą krew w najcięższych momentach życia,
ale plastelina gdy trafiła go jakaś strzała małego, nagiego
strzelca. Faktem jest że zakochiwał się bardzo szybko, ale
też bardzo szybko stwierdzał, że to nie ta, bo …
W tym rzekomo też był
podobny do ojca, im starszy tym bardziej wybrzydzający w doborze
towarzystwa, szczególnie dziewczyn, którym stawiał poprzeczkę
tylko o kilka milimetrów niżej niż sobie. Trudno było się temu
zresztą dziwić. Wychowywany właściwie od chwili narodzin, przez
matkę, która w kilkanaście godzin po śmierci najbliższej jedynej
osoby, wydała na świat dziecko, musiał być od małego mężczyzną,
bez wzorca. To być może pozwoliło mu dostrzec wady i zalety
ojcostwa, obserwując innych rówieśników, porównując ojcowania.
Chociaż według słów matki, jego ojciec był doskonałością,
przez cały okres wojny, okupacji i tych parę miesięcy po
wyzwoleniu był tarczą i parasolem, nie tylko dla matki. Również
dla tych, którzy nie zaakceptowali go jako członka rodziny, dla
nich był zawsze obcy, chociaż tym samym językiem władał nie
najgorzej. Z różnych powodów, Karol języka ojca nie nauczył się,
ale to właściwie nie z własnej winy, a matka znała go zbyt słabo
by przekazać swoją wiedzę, a prywatna nauka kosztowała. Być może dlatego uparł
się, mając jeszcze kilkanaście lat, ze jego towarzyszka życia
musi umieć chociaż prawie tyle co on. Faktycznie gdyby tak
było, to zostałby chyba kawalerem do końca życia: prał,
prasował, gotował, piekł ciasta, potrafił naprawić prawie
wszystko w domu, gdy miał dwanaście lat, nie mówiąc o pomalowaniu
całego mieszkania.
Jedynie biszkopt i tort,
zrobił całkowicie samodzielnie dopiero na swoje szesnaste urodziny
…
Szesnaste, … właśnie
zjawiła się z jakąś koleżanką zaproszoną na te urodziny. Niby
śmiała się, ale oczy zbadały każdy kąt jego pokoju, nie mówiąc
o kuchni do której, trzeba było wejść najpierw z korytarza,by
wkroczyć do jego pokoju, drugi był pokojem matki. Taki był układ
mieszkania. Stół przy którym
mieli zasiąść, był w pokoju Karola większym, tym przejściowym.
Ala siadła wtedy na
tapczaniku i niby przez nieuwagę upuściła chusteczkę na podłogę,
palnął, prawie parsknąwszy śmiechem:
- Pod tapczanem też nie ma kurzu, ja stosuję ten sam numer w odwiedzinach u dziewczyn.
- Pod tapczanem też nie ma kurzu, ja stosuję ten sam numer w odwiedzinach u dziewczyn.
Najpierw mała
konsternacja, nikt nie zrozumiał o co chodzi, Karol mrugnął do
niej, kręcąc głową by nie zdradziła się czasem i oboje
parsknęli śmiechem, prawie doprowadzając się do płaczu.
Właściwie już wtedy coś splotło ich myśli, jak gdyby nawiązało się porozumienie.
Właściwie już wtedy coś splotło ich myśli, jak gdyby nawiązało się porozumienie.
Pozostała szóstka
biesiadników nic nie zauważyła … no jedna zauważyła,
oczywiście, nie mogło być inaczej, w końcu geny nie są ślepe.
Milcząc, bez słów, samo spojrzenie każde z nich odczytywało w mgnieniu oka. Już wtedy przy stole, niby unikali patrzenia sobie w oczy, a jednocześnie szukali swoich spojrzeń, jakby chcąc odczytywać nawzajem swoje myśli, a jednocześnie broniąc ich jedno przed drugim. Kilka dni później, w myślach nazwał to „flirtem oczu i dusz”. Największym zdziwieniem Ali, była wiadomość otrzymana dopiero przy stole: wszystko na stole jest dziełem jubilata. Oczy jej niemal zbłękitniały i źrenice prawie zlikwidowały tęczówki, co oczywiście Karol zauważył natychmiast, mimo udawanego zawstydzenia czyli skromnego spuszczenia powiek. Reszta gości nie była zaskoczona, w końcu nie pierwszy raz byli gośćmi w tym domu, nie tylko z okazji urodzin, czy imienin dwojga domowników. Takie spotkania ciągnęły się od czasów podstawówki, a ich rodzice wiedząc o tym, późnym wieczorem przychodzili po swoje pociechy, z panią domu wypijając po lampce słynnego własnego wina, oczywiście małolaty musiały obywać się wodą z sokiem. Zresztą, wina jego mamy znane były nie tylko sąsiadom z podwórka. Nie zajeżdżały drożdżami, ani nie były „wzmacniane”. Chyba to te przepyszne wina, dzieło pani domu, powodowały ich „odbiór młodzieży”dając pierw przyzwolenie na siedzenie u Karola do późna, czyli pretekst, o którym wszyscy (głównie biesiadująca dziecio-młodzież) wiedzieli od zarania dziejów.
Milcząc, bez słów, samo spojrzenie każde z nich odczytywało w mgnieniu oka. Już wtedy przy stole, niby unikali patrzenia sobie w oczy, a jednocześnie szukali swoich spojrzeń, jakby chcąc odczytywać nawzajem swoje myśli, a jednocześnie broniąc ich jedno przed drugim. Kilka dni później, w myślach nazwał to „flirtem oczu i dusz”. Największym zdziwieniem Ali, była wiadomość otrzymana dopiero przy stole: wszystko na stole jest dziełem jubilata. Oczy jej niemal zbłękitniały i źrenice prawie zlikwidowały tęczówki, co oczywiście Karol zauważył natychmiast, mimo udawanego zawstydzenia czyli skromnego spuszczenia powiek. Reszta gości nie była zaskoczona, w końcu nie pierwszy raz byli gośćmi w tym domu, nie tylko z okazji urodzin, czy imienin dwojga domowników. Takie spotkania ciągnęły się od czasów podstawówki, a ich rodzice wiedząc o tym, późnym wieczorem przychodzili po swoje pociechy, z panią domu wypijając po lampce słynnego własnego wina, oczywiście małolaty musiały obywać się wodą z sokiem. Zresztą, wina jego mamy znane były nie tylko sąsiadom z podwórka. Nie zajeżdżały drożdżami, ani nie były „wzmacniane”. Chyba to te przepyszne wina, dzieło pani domu, powodowały ich „odbiór młodzieży”dając pierw przyzwolenie na siedzenie u Karola do późna, czyli pretekst, o którym wszyscy (głównie biesiadująca dziecio-młodzież) wiedzieli od zarania dziejów.
Chyba nie wiedział kiedy
coś go „wzięło”, chociaż rodzicielka powiedziała że:
- Alinka spodobała ci
się jak upuściła chusteczkę i zagrała po twojemu,
bo znaczyło to, że nie jest powierzchowna, że nie idzie jak
płotka na błystkę. Że wie
czego chce.
Ten
zwrot, jak i jego znaczenie znała, jako matka wędkarza, zresztą
tak często go powtarzał, że nie było sztuką zapamiętać, miał
tych zwrotów w zanadrzu, chociaż wiele było jednorazówek.
Tak,
to minęło już prawie siedem lat od tych pierwszych dni i chyba mama miała rację,
już wtedy coś go pchało w stronę Alinki, zapach dziecinnego
mydła, też jego ulubionego, rzeczy jakie miała na sobie nie były
nowymi, ale czyste, nie przepocone. Na to był przewrażliwiony, jak
i na własny pot, który wydawał mu się niemiły, chociaż znajomi
byli innego zdania.
- Nie
wciskajcie mi kitu, smród potu nawet obojętnie czyjego mnie dobija.
Alinka była właśnie wyjątkiem, co nawet kudłatej Miśce się podobało i zawsze odwiedziny były świętem dla obu: Alinki i Miśki, wariowały obie i nie było na nie sposobu z czego był zadowolony. Była pierwszą dziewczyna zaakceptowaną przez oba „babole” jak mawiał często Karol o mamie i psiaku, gdy patrzyły na niego udając smutasy, każda z n ich czegoś się domagała: mama gry w szachy, Miśka drapania, a przynajmniej jego ręki na łbie. Miśka była przybłędą, oboje z mamą długo leczyli jej zaropiałe rany, za to mieli z kim „pogadać”, kudłata morda rozumiała niemal każde ich słowo i reagowała nie tylko na intonację głosu, a na kolana potrafiła się wciskać jak pekińczyk, jak maluśki szczeniaczek, a nie jak (według oceny wieku przez weterynarza) dziewięcioletni pies. Chociaż jako przedstawicielka rosłych owczarków alzackich ważyła około trzydzieści kilo, była łagodną, no i oczywiście ulubienicą dzieciaków z podwórka, które wyczyniały z nią nieraz harce nie do opisania. Koty omijała, z trzema psami z podwórka (obu płci) zbratała się szybko co było zaskoczeniem dla wszystkich. Nie pozwalała natomiast innym zwierzętom szwendać się po „jej” posesji. Dorosłych obcych odprowadzała zawsze wzrokiem.
Alinka była właśnie wyjątkiem, co nawet kudłatej Miśce się podobało i zawsze odwiedziny były świętem dla obu: Alinki i Miśki, wariowały obie i nie było na nie sposobu z czego był zadowolony. Była pierwszą dziewczyna zaakceptowaną przez oba „babole” jak mawiał często Karol o mamie i psiaku, gdy patrzyły na niego udając smutasy, każda z n ich czegoś się domagała: mama gry w szachy, Miśka drapania, a przynajmniej jego ręki na łbie. Miśka była przybłędą, oboje z mamą długo leczyli jej zaropiałe rany, za to mieli z kim „pogadać”, kudłata morda rozumiała niemal każde ich słowo i reagowała nie tylko na intonację głosu, a na kolana potrafiła się wciskać jak pekińczyk, jak maluśki szczeniaczek, a nie jak (według oceny wieku przez weterynarza) dziewięcioletni pies. Chociaż jako przedstawicielka rosłych owczarków alzackich ważyła około trzydzieści kilo, była łagodną, no i oczywiście ulubienicą dzieciaków z podwórka, które wyczyniały z nią nieraz harce nie do opisania. Koty omijała, z trzema psami z podwórka (obu płci) zbratała się szybko co było zaskoczeniem dla wszystkich. Nie pozwalała natomiast innym zwierzętom szwendać się po „jej” posesji. Dorosłych obcych odprowadzała zawsze wzrokiem.
Przy
odwiedzinach Alinki, Karol był odstawiany na bok, bo z trzema
„babolami” nie dał rady walczyć o status mężczyzny w domu.
Mówiąc prawdę nawet sprawiało mu to przyjemność, w głębi
duszy cieszył się jak dzieciak. Udawał zawsze twardziela, ale to
były pozory, potrafił tylko szybko panować nad emocjami w
sytuacjach krytycznych, nie tracił głowy w sytuacjach życiowych,
do czego musiał szybko się dostosować już od najmłodszych lat.
Życie nie pieściło ich obojga, a dwa zawały mamy nauczyły go
panowania nad sobą, do czasu, do tamtego dnia …
Tego
dnia po porannym apelu i przydzieleniu zastępom prac, zabrał się
za pisanie raportu z poprzedniego dnia, zrzucając na oboźnego
nadzór nad podobozem, gdy przypomniał sobie o przyjeździe Ali i
Zenka, no i cały plan raportu poszedł sobie biegać.
Zaplanował cały dzień na
przybycie gości, a że słońce grzało niemiłosiernie, to i nie
było z tym problemu. Chociaż ...nie wiedział jak ale podopieczni
skądś dowiedzieli się i jak to małolaty stroili dzikie miny.
Kochana banda jak ich
nazywał za co był besztany przez „władzę”, nic sobie zresztą
z tego nie robiąc, ku zadowoleniu bandy.
Wyszedł
przed namiot, do przyjazdu gości pozostało prawie dwie godziny,
rzucił okiem na teren podobozu, gdzie właściwie nie było nic do
sprzątania, w kuchni też normalny ruch, czyli przygotowania
do obiadu leciały w normalnym trybie.
Gazik
z komendantury wyskoczył zza młodniaka niemal niesłyszalnie, bez
żadnych zapowiedzi mimo polowej sieci telefonicznej między
podobozami, co sprawiło że poczuł się nieswojo.
Przybycie
samego komendanta obozu, chociaż kolegi, nie wróżyło raczej nic
dobrego, na dodatek bez żadnego sygnału, a miał przecież
„swoich” w komendanturze.
Jednak
tym razem zauważył, że Irek , bo mimo różnicy wieku byli na
„ty”, jest dziwnie zmieszany i … miał zaczerwienione oczy.
Karol
starał się opanować, jeśli przyjaciel przyjechał do niego, bez
zapowiedzi, to coś m usiało się stać :
- Co
się stało, co ci jest Irek? Coś z Kaśką?
Kasia,
żona Irka była w piątym miesiącu ciąży i pozostały z córką w
domu, jedyna jak na razie, ich pociecha, dziesięciolatka stała się
opiekunką mamy.
-
Karol, był wypadek we wsi, trzy kilometry stąd, motocyklowy …
Pod
Karolem ugięły się nogi.
-
Irek, ale chyba nie …
Skinieniem głowy Irek powiedział wszystko, dodał tylko:
- Oboje, ciągnik wyjechał z zagrody w pełnym pędzie, zajechał im drogę, nawet nie mieli szans …
--- --- ---
Skinieniem głowy Irek powiedział wszystko, dodał tylko:
- Oboje, ciągnik wyjechał z zagrody w pełnym pędzie, zajechał im drogę, nawet nie mieli szans …
--- --- ---
Słońce grzało tak samo jak tamtego dnia,
cień drzewa przysłaniał pomnik na którym kwiaty w obu wazonach
patrzyły smutno na płytę i zapalone znicze. Po jednym dla obojga.